Nadchodzi czas wyjazdu na weekendową, a może nawet tygodniową wyprawę. Wojtek – miłośnik leśnych wędrówek – skrupulatnie rozkłada na podłodze swój ekwipunek, sprawdzając, czy o wszystkim pamiętał. Analizuje jeszcze prognozę pogody i rzuca okiem na mapy. Po wnikliwej analizie wyrzuca kilka drobiazgów, by dojść do wniosku, że ma przygotowane wszystko, co niezbędne. Wreszcie przychodzi czas organizowania żywności. W oparciu o wolną przestrzeń w bagażu tworzy na kartce listę zakupów. Śniadanie, obiad, kolacja, przekąski; powstają tajemnicze nagłówki, a pod nimi wymienione listy składników. Mnoży je przez liczbę dni, które zamierza spędzić w terenie i uzbrojony w plecak rusza do najbliższego sklepu. Do koszyka wpadają płatki owsiane, czekolada i rodzynki, a obok nich ryż, trochę mąki oraz olej do smażenia. Entuzjasta z błyskiem w oku zrywa się ku półkom z konserwami, a może nawet w stronę stoiska mięsnego. Idąc dalej, zagląda jeszcze do warzywniaka. Koszyk zaczyna pękać w szwach, a słoiki z mięsem i sosem zaczynają dokuczliwie ciążyć. „Jeszcze tylko woda” – Wojtek chwyta butelkę ulubionej H2O i z kroplą potu na czole kieruje się do kasy. Po szale zakupowym włóczykij wraca do domu, z trudem pakuje wszystko do plecaka i czmycha z biletem w ręku na stację kolejową. Czekając na pociąg, w głowie poczyna wizualizować górskie obrazy, gdzie w skąpanym blaskiem księżyca obozie tętni życiem ognisko, które to delikatnie rozświetla ciemny las. Iskry w swym zuchwałym tańcu szybują ku gwiazdom, zaś nieopodal na drzewie tajemniczo pohukuje sowa, okraszając swym śpiewem wyborną kolację. Nagle szemranie strumyka przerywa sygnał nadjeżdżającego pociągu; to dźwięk spoza marzeń, adept sztuki leśnego obozowania łapie zatem plecak i zajmuje wygodne miejsce. Wizje przyszłych przygód w jego głowie dwoją się i troją, aż wreszcie dociera na miejsce i wysiada.
Pełen animuszu wyrusza przed siebie, lecz wraz z przebytymi kilometrami jego zapał zaczyna powoli przygasać. Przerwy na odpoczynek pojawiają się coraz częściej, a do zaznaczonego na mapie miejsca biwakowego dzieli go jeszcze kilka dobrych kilometrów. Niestety, nieubłaganie zbliża się zmrok, więc nasz zuch postanawia założyć obozowisko w niezbyt ciekawym miejscu, bo w jakimś zrobić to musi. Wyczerpanie organizmu spotęgowane dźwiganiem źle dobranej żywności zaczyna dawać mu się we znaki – linki się plączą, a w półmroku nie pamięta, gdzie odłożył toporek potrzebny do wbicia śledzi. Przewracając graty w plecaku, niechcący rozbija słoik z sosem pomidorowym, co powoduje u Wojtka nagły wysyp nie za kulturalnych słów i jeszcze większe zmarszczenie twarzy. Komary zaciekle tną go po karku i rękach, lecz on nie może przegonić towarzystwa za pomocą ogniska, gdyż opału w okolicy było niewiele i należało obchodzić się z nim oszczędnie. Po wielu trudach wreszcie powstaje pokraczne obozowisko i pojawia się skromny płomień. Lecz na wyborną kolację brakuje już sił – adept zjada (na zimno!) klopsiki ze słoika. Znużony znojem wędrówki oraz obozowych prac włazi do schronienia i zawija się w koc, by móc zapomnieć o całym żenującym zajściu. Czar pryska. Czy tak musi wyglądać każda wyprawa? Oczywiście, że nie! Kluczem jest odpowiednie przygotowanie: sprzętowe, logistyczne oraz żywnościowe. W niniejszym artykule skupimy się na tym ostatnim aspekcie, a swe uwagi tudzież porady oprę na wieloletnim doświadczeniu.
PODSTAWY
By nie podzielić losów Wojtka, przygotowując się do wyprawy należy trzymać się kilku podstawowych zasad, które są wspólne dla wędrówek weekendowych i tych dłuższych. Generalnie – żywność powinna być lekka i pożywna (skondensowana, musi zajmować jak najmniej miejsca, lecz jednocześnie dostarczać dużo energii) oraz być względnie szybka do przygotowania. Definitywnie należy wykluczyć produkty zawierające wodę; taka nadmiernie ciąży na plecach leśnego adepta, zaś zimą lubi zamarzać i rozsadzać pojemniki. Poza tym przyspiesza proces psucia się niektórych produktów. Wojtek, bohater naszej krótkiej opowieści, zabrał ze sobą świeże warzywa i słoiki z sosem pomidorowym oraz klopsikami – popełnił straszny błąd! My tego nie zrobimy, bowiem zapamiętamy, że nie należy zabierać niczego, co jest jakkolwiek kłopotliwe w transporcie i generuje ciężkie odpady. Zapomnimy także o produktach, które mogą się zepsuć, zgnić lub zjełczeć (zwłaszcza latem), oraz takich, które nie mają zbyt wielu substancji odżywczych. Wybierzemy za to produkty, które zajmują mało miejsca, są zdrowe, lekkostrawne i zawierają odpowiednią ilość kalorii – tak bardzo potrzebnych do stawiania czoła trudom leśnego życia. Komponując swój jadłospis, będziemy pamiętać także o jeszcze jednej bardzo ważnej kwestii: zbilansowaniu oraz zróżnicowaniu.
JADŁOSPIS
Każdy wędrowiec ma swoje ulubione smaki, tak więc u każdego jadłospis może wyglądać zgoła inaczej. Jeden wędrowiec sięgnie po gotowe dania liofilizowane, inny stworzy swoją bazę na podstawie zdobytych doświadczeń. My pod lupę weźmiemy to, co zabieram na weekendowe, wielomiesięczne, a nawet wieloletne wyprawy. Wprawdzie mój jadłospis (w zależności od długości wyprawy czy też jej etapu) różni się składem, ale są to głównie różnice w liczbie poszczególnych produktów. W mojej książce „Droga na Północ”, gdzie opowiadam o kilku dłuższych wyprawach, Czytelnik może doskonale zauważyć, że moja lista jest bardzo prosta i niemal za każdym razem taka sama.
- Zacznijmy od pierwszego posiłku – śniadania. Jako bazę preferuję klasyczne płatki owsiane, które wzbogacam suszonymi śliwkami bez pestek, suszonymi jabłkami, suszonymi morelami, suszonymi gruszkami – wszystko to dostarcza mi firma Becla.pl, a ja nie tylko nie kręcę nosem i kontynuuję współpracę, ale i mogę śmiało polecić ich produkty. Czasem dodaję również rodzynki, pestki dyni lub słonecznika. Gdy skończą się suszone owoce, dodaję masło orzechowe od Mr.Preppers, pokruszony baton energetyczny od This‑1 i kilka kostek gorzkiej czekolady; powstaje w ten sposób coś, co przypomina po trosze granolę. Równie świetnie sprawdza się dosypanie błonnika w proszku – uwielbiam malinowy i śliwkowy, również od firmy Becla. Taki zestaw śniadaniowy gwarantuje mi różnorodność smakową, jest bardzo zdrowy, lekkostrawny, daje dużo energii i jest ekstremalnie szybki do przygotowania. Śmiało mogę używać go zimą, jak i latem, gdyż nie ma w nim składników, które mogą zamarznąć lub popsuć się. Dzięki prostocie w przygotowaniu mam możliwość prędko wrócić na szlak, nie marnując długich godzin na gotowanie.
- Przed obiadem, gdy opadam z sił, sięgam po przekąskę – i tu swój prym wiodą batony This‑1 na bazie kaszy jaglanej, orzechów oraz nasion z dodatkiem kofeiny i guarany. Duży udział tłuszczu dostarcza długookresowej energii (nawet do kilku godzin), dzięki czemu mam siły dotrwać do obiadu. Gdy batony się skończą, sięgam po nasiona i pestki; dynia, migdały i słonecznik to produkty, które staram się mieć w zapasie. Jako przekąska świetne są również suszone śliwki, które doskonale wpływają na układ trawienny. Czekolady na przekąskę używam bardzo rzadko, gdyż przeważnie nie mam jej za wiele i wolę dodać ją do porannej owsianki, gdy skończą się suszone owoce.
- Danie obiadowe przygotowuję z zasady wieczorami po założeniu obozu, i gotowe umieszczam w termosie na kolejny dzień zmagań. Choć nie jest to regułą, wszystko zależy od tego, czy bytuję akurat na obszarze zamieszkałym przez niedźwiedzie (wtedy gotuję wcześnie rano przed opuszczeniem obozowiska). Tu zestaw jest bardziej rozbudowany: bazę stanowi głównie ryż i kasza. W mniejszych ilościach są to także soczewica, fasola, groch i makaron. Dania wzbogacam mieszanką suszonych warzyw od Becla.pl, suszoną wołowiną lub pemmikanem od Wild Willy (polecam), zagęszczam zaś suszonymi ziemniakami od Mr.Preppers lub mąką. Jeśli jest na to pora i okazja, dla smaku dodaję także grzyby zebrane podczas wędrówki (albo robię z nich sos). Składniki mieszam ze sobą; czasem jest to fasola z pemmikanem i warzywami, innym razem prosta grochówka na suszonej wołowinie. Od czasu do czasu z makaronem stosuję suszone pomidory, robiąc coś w rodzaju zupy pomidorowej – to remedium na duże spożycie kawy, czyli świetne uzupełnienie diety, m.in. o potas. Gdy mam ochotę na coś lekkiego, gotuję ryż z wołowiną i warzywami, zagęszczając danie suszonymi ziemniakami lub robię zupę buraczkową na bazie błonnika z buraków (działa regeneracyjne). Jak widać, baza ta gwarantuje również różnorodność smakową posiłków i nie ma w niej produktów, które przeczą podstawowym wymogom, jakim powinna sprostać żywność wyprawowa. Jedynym mankamentem jest czas przygotowania, dlatego też obiad gotuję dzień wcześniej lub po prostu wstaję wcześnie rano.
- Teraz czas na kolację – tu, podobnie jak przy śniadaniu, też króluje prostota i szybkość, dzięki czemu mogę prędko zaspokoić doskwierający głód. Moim numerem jeden jest maca – przaśny chleb, czyli wyrób mączny z dodatkiem soli i wody, ukształtowany w placki smażone na oleju. Urozmaiceniem są gotowe mieszanki, takie jak bannock lub pancakes od This‑1, które jadam raz na jakiś czas. Takie pieczywo smaruję syropem klonowym, masłem orzechowym lub jem razem ze złowioną w ciągu dnia rybą. Jeśli nie mamy ku temu okazji, możemy posmarować je prostym dżemem z borówek zebranych nieopodal obozu (lub innymi owocami runa leśnego).
Uzupełnienie listy prowiantowej stanowi cukier, który stosuję do wyrobu prostych dżemów lub jako dodatek do herbaty świerkowej (świetnie wyciąga z gałązek to, co wartościowe). Obok cukru swe należne miejsce zajmuje sól, która jest przyprawą, ale i konserwantem do mięsa pozyskanego w terenie (nic tak nie cieszy, jak świeże mięso). Zabieram także obowiązkowo (!) kawę, w mniejszej ilości sypaną czarną herbatę oraz ulubione przyprawy: głównie pieprz, paprykę, bazylię i oregano. Wody nie zabieram – uzdatniam ją samodzielnie w terenie.
Opisana dieta, wzbogacona dzikimi roślinami jadalnymi, owocami runa leśnego czy też świeżym mięsem pozyskanym na szlaku, jest kompletna i bardzo zdrowa. Ma też ten ogromny plus, że gdy skończą się dodatki takie jak warzywa, owoce czy suszone mięso, nadal pozostaje nam ogólnodostępny filar diety – ryż, kasza, mąka czy olej (choć tłuszcz pozyskamy nawet wytapiając go ze świeżego mięsa pozyskanego w terenie). Produkty spełniające podstawowe zasady, tanie, dostępne niemal w każdym sklepie i umożliwiające przygotowywanie smacznych posiłków z „dodatkami” pozyskanymi w lesie. Czytelnicy książki „Droga na Północ” mogli przeczytać, jak miesiącami żyłem tylko na podstawowej bazie (bez „dodatków”) wzbogaconej od czasu do czasu tym, co zdobyłem w terenie. I żyję! Kolejny plus tak prostej diety to fakt, że nasze podniebienia nie przyzwyczajają się zanadto do wybornych, „cywilizacyjnych” dań. A wtedy, gdy utkniemy gdzieś z dala od siedzib ludzkich i przyjdzie nam jeść psią karmę (nawet niezła) albo spożywać tylko to, co zdobędziemy, nie odczujemy aż tak miażdżącej zmiany, gdyż ta przebiega płynnie. Należy tylko pamiętać, aby spożywać naprzemiennie różne części ciała; zachowamy wtedy dobre samopoczucie. Z racic i ścięgien można zrobić żelatynę-galaretkę podaną z podrobami, mięsem lub językiem. Mózg warto usmażyć jak jajecznicę (mimo potwornych skojarzeń z Hannibalem Lecterem smakuje najlepiej), zaś za okiem w oczodole kryje się najważniejsze, a trudne do zdobycia: tłuszcz! Wiele zwierząt ma go jednak bardzo mało albo nie ma prawie wcale. Spożywanie samego białka bez tłuszczy jest na dłuższy czas niezdrowe, ale taka dieta to temat na kolejny, obszerny artykuł.

Na koniec niech wejdzie nam w krew złota zasada: co zabieramy ze sobą do lasu lub nad wodę, z tym też wracamy do domu. To bardzo ważne! Nie śmiecimy i nie palimy opakowań w ognisku – tego wymaga kodeks prawdziwego włóczykija (ale i każdego porządnego człowieka). By żyć w zgodzie z tą zasadą, przed wyruszeniem na szlak warto przelać olej, syrop klonowy itp. do szczelnych metalowych pojemników, zaś żywność taką jak ryż, płatki owsiane, suche warzywa czy owoce najlepiej przesypać z oryginalnych opakowań do bawełnianych, gęsto tkanych woreczków wielokrotnego użytku. Przepakowany prowiant z kolei dobrze jest umieścić w zbiorczej, wodoodpornej torbie, a najlepiej wodoodpornym pojemniku (np. beczce, gdy wyruszyliśmy na wyprawę kajakiem lub canoe), który możemy zawiesić wysoko na drzewie poza zasięgiem mieszkańców lasu. Dzięki takiemu rozwiązaniu nie generujemy na szlaku śmieci, nie karmimy leśnych myszy i możemy spać spokojnie.
Jeśli jednak zdecydowaliśmy się na zabranie ze sobą kilku świeżych produktów, odpady organiczne należy palić jak najszybciej w ognisku, gdyż np. skórka od banana może ściągnąć osy, a obierki od ziemniaków potrafią zwabić dziki. Porzucone płetwy, chrząstki czy kości z pewnością przyciągną uwagę lisa czy niedźwiedzia, a raczej nie chcemy mieć tego typu niezapowiedzianych gości.